Dzisiaj napisałam ostatni egzamin. Na 4,0. I zaliczyłam wszystko. Indeks też przekazałam. Kolega ma oddać w poniedziałek do dziekanatu. Wakacje.. Trzeba oblać ;) Jest co... Zaraz pójdę grzecznie spać, bo chcąc czy nie trzeba odespać te 2 ciężkie tygodnie i wczorajszy dzień (przeplakny.. aj! ale już OK.) Jutro wielkie pakowanie.
Zawsze miałam to do siebie.. jak przychodzi czas podjąć poważniejszą decyzje – staję się bezradna. Pytam się: co robić!? I nie wiem. Kompletna niewiedza. Pustka w głowie. A może to, a może nie, a może tamto! Kiedy ja się w końcu nauczę!? Chicago – Nowy Jork? Jedna praca - druga praca? Lecieć w poniedziałek czy w sobotę? A kiedy wracać!? Aaaa! Nie mogę już. Mamo, podejmij za mnie decyzje, załatw wszystko, a jak będzie gotowe po prostu mi powiedz. Jeden dzień, jeden telefon i wszystkie plany runęły, tzn. pojawiła się konkurencja, a dokładniej plan konkurencyjny. Ale chciałabym do taty pojechać, chyba bardziej. Mam bilet do Chicago, dawno już kupiony a od dziś jeszcze rezerwacja do NYC, która w piątek wygasa czyli do piątku musze się zdecydować co wybrać. Wczoraj dzwoniła babcia I mówiła, ze się tak bardzo cieszy, ze przylecę za 1,5 tygodnia. Doczekać się nie może. Już pokój posprzątała, kupiła pościel itp. Jak mam jej powiedzieć, ze (najprawdopodobniej) nie przylece!? Nie mam serca! Nie potrafię.
Nawet po 3 koła w ciągu jednego dnia. Miedzy drugim a trzecim poszliśmy na piwo. W celu rozładowania stresu. Pół semestru pracy, projekt na ok. 40 stron. Wszystko poszło w d*** Zabrakło kilku podpisów, i w kilku miejscach źle daty. P*** się kobieto! Tak, oczywiście pani magister! Wypożyczymy książkę , mamy czas się nauczymy i zaliczymy. Haha! Kolejny projekt. Wspaniała grupa projektowa, super współpraca. To było coś. Zrobiliśmy (aż!) we dwójkę dzień przed oddaniem, ale jest na prawdę ok. Zawsze na ostatnia chwile. ... Zostałabym jeszcze ale cos wypadło. Przyszłego tygodnia nawet nie wyobrażam. To moja pierwsza większa sesja. (Zimowa – pikuś była.) Trochę źle to rozplanowali. W tym tygodniu same zaliczenia + 3 egzaminy, w następnym jeszcze 3. + co drugi dzień jazdy wieczorem. Hmm. Mam dobre brandy w barku ;)
Tego samego dnia pokrywają się dwa egzaminy.
Na uczelni: dr Z. regularnie oblewa połowę studentów – często sam przypomina i podkreśla. Jednym słowem: kawał chama. "Widziałem, że student dobrze przygotowany, ale ja go tak zapytałem ze 5 nie dostał, mogłem mu i 3 nie postawić." (itp.) Zapytałam o inny termin. Z racji że ci mają inny wymiar godzin, tamci co innego, to ja panią przepytam ustnie. OMG! – myślałam ze padnę. Wszyscy pisemny, ja tez chciałam. W tłumie. Mniejszy stres?
Na prawo jazdy: dzwonie do Ośrodka i dodzwonić się nie mogę, ale skoro zapisując się miesiąc temu, 28 był pierwszym wolny terminem, wątpię żeby mieli cos wolnego na 29 i chyba nie ma sensu składanie podania o przeniesienie terminu. Szkoda czasu i nerwów. Innego dnia nie mogę, bo dwa dni weekendu, a na poniedziałek już bilet kupiony. Lecę. W październiku nie chce! Za długa przerwa.
Wyjścia nie mam, ale pomysł tak! Zaczynam zakuwać i to od zaraz. 3 tygodnie – zdążę! (zaliczając sesje po drodze ;)
Zaraz wypierze pralka, to powieszę pranie i pójdę do sklepu. Zgłodniałam już. Może wstąpię do apteki. Tak. Po jakieś pastylki od gardła.
To się nazywa mieć talent! Co zrobiłam? Otóż korzystając że mamy kilka dni chłodniejszych – przeziębiłam się. Moje plecy!
Lubię mieć wolne poniedziałki. Można odpocząć po weekendzie.